Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecięce. Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś zobaczymy twarzą w twarz: Teraz poznaję po części, wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany. Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość. Te trzy. Z nich zaś największa jest miłość. 1 Kor 13. Wiarę trzeba pogłębia, cały czas poznawać Boga w Jego słowie, ale również w innych ludziach. Wiara jest dla mnie w życiu najważniejsza, kieruję się chrześcijańskimi uczynkami, dlatego wiem, kiedy robię coś dobrego, a kiedy coś złego. Nie muszę się zastanawiać "czy to jest dobre czy złe?". Bo wiem, co jest dobre a co złe. Jednak "bez uczynków" wiara "jest martwa" (Jk 2, 26); wiara, pozbawiona nadziei i miłości, nie jednoczy wiernego w sposób pełny z Chrystusem i nie czyni go żywym członkiem Jego Ciała. KKK 1816 Uczeń Chrystusa powinien nie tylko zachowywać wiarę i żyć nią, ale także wyznawać ją, odważnie świadczyć o niej i szerzyć ją Nazaret - miasto, gdzie dorastał Jezus. (fot. Frank Kresin/flickr.com) Nazaret, nieznany w Starym Testamencie, w czasach Jezusa był niepozorną wioską w dolnej Galilei (por. J 1, 46); dziś jest 70-tysięczną aglomeracją i największym arabskim miastem w Izraelu. Nazwa wywodzi się z hebr. "necer" - "latorośl, pęd, pączek". Dla mnie Kościół jest tym, czym woda dla ryby. Pozdrawiam. "Ty bowiem jesteś dla mnie skałą i twierdzą, przez wzgląd na imię Twoje kieruj mną i prowadź mnie" (Ps 31, 4) Odtąd nie lubię mszy św., gdy jest śpiewana, to jest nie biorę w niej udziału, i gdy ktoś mówi, że kto śpiewa, ten dwa razy się modli, to mnie wcale nie zachęca do śpiewu, ale mi żal, dlaczego tak mało się mówi i poucza, aby i dzieci, i wszyscy nauczyli się modlić wspólnie z kapłanem. xyx6NiM. Decydując się na związek z człowiekiem niewierzącym, trzeba sobie zadać pytanie, czy rzeczywiście chcę poślubić niewierzącego człowieka, czy raczej poślubiam swoją iluzję, że, owszem, on teraz jest niewierzący, ale siłą mojego pragnienia kiedyś zacznie psychoterapeutą TOMASZEM GAJEM OP rozmawia KATARZYNA KOLSKACzy błogosławił ojciec kiedyś związek małżeński, w którym jedna z osób była wierząca, a druga niewierząca?Nie błogosławiłem. Ale spotkałem się z sytuacjami, kiedy ktoś deklarował: Mój chłopak jest niewierzący. Albo: Moja dziewczyna jest niewierząca. I co ojciec na to mówił? Pytałem: Jak się dogadujecie w kwestii wiary? Zawsze sugerowałem, żeby o tym pogadać ze sobą przed zawarciem małżeństwa. Podobnie zresztą jak trzeba porozmawiać o wychowywaniu dzieci, prowadzeniu domu, finansach… Jeśli bowiem dla kogoś wiara jest czymś ważnym, jest wartością, która przenika do głębi jego życia, to pojawia się problem. I w takich sytuacjach nie ma prostych rozwiązań. Znalezienie wspólnej płaszczyzny wymaga wielu godzin rozmów. Ale kiedy młodzi ludzie są zakochani, to nie myślą o takich rzeczach. A nawet jeśli myślą, to nie są one dla nich wtedy najważniejsze. Może najlepiej byłoby decydować się na małżeństwo bez patrzenia na wspólne życie przez okulary romantycznej miłości. Bo kiedy jest się zakochanym, to wtedy się wydaje, że wszystko się jakoś poukłada. Tak samo jest zresztą z wstąpieniem do zakonu. Niektórzy mówią, że to jest łaska różowych okularów, bo gdybyśmy widzieli wszystko od początku, to nigdy w życiu nikt by nie wstąpił do zakonu, nikt by się nie ożenił i nikt by nie wyszedł za mąż. A różnice między tym, co sobie wyobrażamy, a tym, co przyniesie ze sobą życie, prędzej czy później się ujawnią. Kiedy ktoś patrzy przez różowe okulary na swoją narzeczoną, to wszystko mu się w niej podoba – to jak się zachowuje, jak się porusza, jak siada, jak je, jak śpi. No po prostu anioł! Ale różowe okulary z czasem tracą swoją różową anioł nie jest już taki anielski? Absolutnie tak. Podobnie będzie z kwestią wiary. Ktoś przed ślubem mówi: To nie jest aż taki problem, dogadamy się. Niestety, z czasem może się okazać, że to jest wielki problem. Myśli ojciec, że taki związek może się udać? Że warto czasami zaryzykować? Dużo zależy od tego, jak się nauczymy żyć ze sobą, doceniać to, co nas łączy, ale też szanować to, co nas różni – nie tylko w kwestii wiary, ale też we wszystkich innych kwestiach. Jeśli mamy dużą pojemność na różnorodność, to wydaje się, że można dać sobie szansę. Kościół przecież dopuszcza takie małżeństwa, a nie dopuszczałby, gdyby to było zupełnie nierealne. Wydaje mi się jednak, że to jest dosyć trudne, i z tą decyzją małżonkowie będą się mierzyć w każdym momencie swojego życia. Nie wystarczy o tym pogadać raz przed ślubem. Trzeba się będzie mierzyć z wieloma pytaniami: Jak będą spędzali niedziele? Jak będą wychowywali dzieci? Czy one będą chodziły do kościoła, czy będą przyjmowały sakramenty, czy będą uczęszczały na religię?Podobne pytania się pojawią, gdy ślub biorą osoby różnych wyznań, co dziś – w dobie przemieszczania się po świecie – nie jest wcale takie rzadkie. Jeśli dla każdej z tych osób jej wiara jest ważna, no to musi się pojawić pytanie, w jakiej wierze będziemy wychowywali dzieci. No problemów. Nie mam pojęcia, jak sobie z tym poradzić. Ktoś musi ustąpić. Tak. I wydaje mi się, że zazwyczaj ustępuje ta strona, która jest mniej zaangażowana Paweł mówi, że uświęca się niewierzący mąż dzięki wierzącej żonie. To brzmi jak zachęta pełna ta zachęta może być też pułapką, w którą, jak mi się wydaje, częściej wpadają kobiety, myśląc sobie: On na razie jest niewierzący, ale przecież kiedyś na pewno się nawróci. Ja go nawrócę. Może to drastyczne porównanie, ale to jest trochę tak, jakby dziewczyna, biorąc sobie za męża mężczyznę nadużywającego alkoholu, liczyła po cichu na to, że on po ślubie się zmieni, bo ją kocha. I przestanie pić. A to, niestety, tak nie działa. Jeżeli ktoś liczy na to, że nawróci współmałżonka, to może się bardzo rozczarować. Dla-tego, decydując się na związek z człowiekiem niewierzącym, trzeba sobie zadać pytanie, czy rzeczywiście chcę poślubić niewierzącego człowieka, czy raczej poślubiam swoją iluzję, że owszem, on teraz jest niewierzący, ale siłą mojego pragnienia kiedyś zacznie wierzyć. Taka iluzja to prosta droga do konfliktu, który wcześniej czy później wybuchnie. A co z obietnicą św. Pawła?Oczywiście Pan Bóg ma swoje drogi do każdego z nas, więc nie możemy wykluczyć, że ktoś, kto był niewierzący, zacznie kiedyś wierzyć. Można się też modlić gorąco o nawrócenie męża czy żony. Wydaje mi się jednak, że św. Paweł mówi raczej o dawaniu przykładu i o świadectwie. To one mogą zachęcić do wiary. Jeśli ktoś ma niewierzącego współmałżonka, a sam jest osobą wierzącą i wiara jest dla niego czymś najcenniejszym w życiu, to wydaje się zrozumiałe, że chce się tym skarbem możliwa jest jedność w małżeństwie, jeśli małżonków różni coś tak fundamentalnego jak ich wiara? Nie spotkałem takiej pary, nie spotkałem takiego małżeństwa. Myślę jednak, że budowanie jedności, gdy dzieli nas coś tak ważnego, wymaga ogromnej dojrzałości tych ludzi. Porozmawiajmy teraz o innej sytuacji, kiedy małżonkowie świadomie decydują się na związek sakramentalny, żyją wiarą i wychowują dzieci w tej wierze, ale nagle dla jednego z nich wiara staje się obojętna. Przestaje chodzić do kościoła, przestaje się modlić, nie korzysta z sakramentów. Co powinna zrobić ta druga strona?Takie sytuacje nigdy nie dzieją się nagle, one nabrzmiewają. Małżonkowie, którzy są ze sobą blisko, dosyć szybko zorientują się, że coś niepokojącego narasta. I powinni jak najszybciej o tym porozmawiać. To optymistyczne założenie. Terapeuci mówią, że ludzie ze sobą mało rozmawiają. Może to jest właśnie największy problem. Nie wyobrażam sobie, jak w małżeństwie można nie rozmawiać o czymś, co jest dla mnie ważne. I nie należy czekać rok, dwa albo trzy lata. Trzeba pytać od razu, gdy taka sytuacja zacznie nas niepokoić. Co się stało? Dlaczego nie chcesz iść do kościoła? Dlaczego się nie modlisz? Czekanie na to, aż problem sam się rozwiąże, nie działa. Z drugiej strony brak rozmowy na ten temat może pokazywać, że to wcale nie jest dla mnie aż takie ważne. Nie chodzi do kościoła? No trudno…Reagować trzeba od razu. No i ktoś powie: Wiara jest moją prywatną sprawą, nie wtrącaj się. Co wtedy?Tak można powiedzieć do kogoś obcego, z kim niewiele mnie łączy. Ale do najbliższej osoby? Taka odpowiedź mogłaby być sygnałem, że ci ludzie już dawno się rozeszli – nie tylko w kwestii wiary, ale przede wszystkim emocjonalnie. Decydując się na wspólne życie, daliśmy sobie prawo do tego, żeby rozmawiać o wszystkich sprawach, bez względu na to, że w niektórych kwestiach będziemy się różnić. Ale odpowiedź: Nie wtrącaj się, to jest moja sprawa – pokazuje, że między tymi ludźmi jest jakaś co by ojciec podpowiedział?Nie zaczynałbym od wiary. Ona może być tutaj tylko pretekstem. W psychoterapii się mówi, że jest treść i proces. Treść to jest to, o czym rozmawiamy, a proces to jest to wszystko, co się dzieje między nami bez słów. Ja bym zaczął od tego właśnie. Coś między nami musi się dziać niedobrego, skoro nie chcesz mnie wpuścić w jakąś przestrzeń swojego czyli porozmawiać ze mną?Tak. Zatroskany małżonek mówi: Wiesz, niepokoję się, nie wiem, co się dzieje, że przesta-łeś/przestałaś chodzić do kościoła. A jeszcze bardziej zastanawia mnie, dlaczego odtrącasz mnie i nie chcesz ze mną o tym pogadać. Rozmowa o wierze jest bardzo kiedyś Wieczory dla zakochanych, czyli kursy przygotowujące do małżeństwa. Mogłoby się wydawać, że ludziom najtrudniej rozmawia się o seksie. Ku mojemu zaskoczeniu wiele par twierdziło, że rozmawianie o wierze jest o wiele trudniejsze. Niełatwo się rozmawia o sprawach, które są intymne. A wiara jest rzeczą intymną. Nie wyobrażam sobie jednak, żeby w małżeństwie o tym nie rozmawiać. Intymność między ludźmi buduje nie tylko bliskość fizyczna, ale również bliskość duchowa i emocjonalna – może nawet bardziej niż ta fizyczna, która przecież w którymś momencie przestanie odgrywać aż tak istotną rolę. I dobrze, żeby wtedy intymność duchowa i emocjonalna były już na tyle silnie zbudowane, że związek przetrwa, że małżonkowie będą mieli ze sobą o czym rozmawiać, że będą ze sobą blisko cały to teraz załóżmy różne scenariusze. Ktoś powie: Mam totalny kryzys wiary. Przeżywam noc ciemną. Nie mam potrzeby się modlić, nie mam potrzeby chodzić do takim wyznaniu można zapytać: Jak ci mogę w tym towarzyszyć? A jak by to towarzyszenie w wypadku małżonków miało wyglądać? Ten kryzys wiary powoduje, że jedna ze stron przestaje chodzić do tylko że w kryzysie wiary albo w nocy ciemnej nie jest tak, że człowiek wierzący nagle staje się niewierzący. Jego wiara i praktyki religijne przechodzą oczyszczenie. Jak towarzyszyć takiej osobie? Z dużą cierpliwością, bez nacisku, z otwartością na rozmowę. Może się na przykład okazać, że to nie tyle jest kryzys wiary, ile kryzys zewnętrznych form religijności. A pod spodem jest pragnienie Boga, które wciąż pozostaje o zewnętrznych formach, ma ojciec na myśli chodzenie na mszę świętą, udział w nabożeństwach?Tak. W każdym kryzysie wiary podane są w wątpliwość moje motywacje. Dlaczego coś robię? To jest najistotniejsze pytanie. Dlaczego chodzę do kościoła? Po co tam chodzę? Czy ze względu na to, że ktoś mnie widzi, czy ze względu na to, żeby komuś zrobić przyjemność, czy ze względu na to, żeby się lepiej poczuć, czy ze względu na Pana Boga? W kryzysie wiary odfruwają wszelkie motywacje niereligijne. Pozostaje tylko jeden powód – Bóg. A jeśli kryzys nie mija? I współmałżonek już nigdy nie wraca do wiary i do Kościoła? Trudno tak żyć. Można się poczuć oszukanym, osamotnionym, w jakimś sensie nawet jest miejscem, w którym nieuchronnie doświadcza się rozczarowania. Myślę, że zgodnie z zasadą: im większe zaczarowanie, tym większe potem rozczarowanie. Im bardziej poślubiam własne wyobrażenie przyszłego współmałżonka, tym bardziej będę się potem czuł oszukany. Nasze iluzje, które sobie tworzymy na temat innych osób, również tych najbliższych, nigdy nie pasują do realnych ludzi, z którymi się wiążemy. I choć jest to proces bolesny, to jednocześnie bardzo uwalniający, bo otwiera przestrzeń na spotkanie z realną osobą, taką, jaka ona o odwrotnej sytuacji, to znaczy, gdy jedno z małżonków staje się ultrareligijne i wszystko, co się wiąże z religią, jest ważniejsze niż dom, praca, rodzina. Jeśli praktykowanie wiary zaczyna przesłaniać obowiązki wynikające z tego, kim jesteśmy – mężem, żoną, matką czy ojcem – i jeśli w kościele zaczynamy spędzać więcej czasu niż w domu, to może być znak, że religijność zaczęła pełnić jakąś funkcję pozareligijną i jest komuś do czegoś to znaczy?To znaczy, że używa religii do osobistych celów – żeby się lepiej poczuć, żeby sobie poradzić z samotnością, żeby zaspokoić jakieś swoje głodne potrzeby. Jak sobie ojciec wyobraża taką rozmowę między małżonkami? Przecież osoba, która bardzo, albo raczej za bardzo angażuje się religijnie, uwagi swojego współmałżonka potraktuje jako atak na jej wiarę. Dlatego nie czekałbym z rozmową, ale działał, widząc pierwsze jaskółki takiej sytuacji. Jeśli druga strona za dużo czasu spędza w kościele, jednocześnie zaniedbując naszą relację, dom i dzieci, to reagowałbym natychmiast, mówiąc wprost: Widzę, że coś się z tobą dzieje. Z czego to wynika? Jak ty to rozumiesz? Co się stało? I to jest jeszcze moment, w którym możemy się porozumieć. Natomiast jeżeli będziemy czekać, aż sytuacja nabierze kolorytu „ultra”, a skrajności nigdy nie są dobre, to może się okazać, że jest już za późno na dogadanie się. I każdy argument będzie traktowany jako atak. Dlaczego? Dlatego, że nie pasuje do systemu. Wtedy nie ma szansy na dobrą, sensowną i owocną co dla jednego będzie już ultra, dla drugiej strony wcale takie nie musi być. Przecież nie jest tak, że małżonkowie mają takie same potrzeby religijne, tak samo przeżywają swoją wiarę. Ktoś może bardziej dojrzewa i zaczyna inaczej patrzeć na swoje życie religijne. Kiedyś mu wystarczała msza raz w tygodniu w niedzielę, a teraz na przykład chce się zaangażować w jakąś wspólnotę czy jasne. Mamy do tego prawo. Więc chyba nie można oczekiwać, że małżonkowie będą zawsze na tym samym etapie wiary, zawsze tak samo gorliwi i różnice oczywiście są i zawsze będą. Ale to jednak jest inna sytuacja niż ta, gdy ktoś staje się niewierzący albo ultrareligijny. Czy wiara albo jej brak mogą nas podzielić?Jest takie niebezpieczeństwo, zwłaszcza gdy używamy wiary, żeby zyskać przewagę nad współmałżonkiem. Wyobraźmy sobie kłótnię małżeńską. Stosunkowo łatwo ulec pokusie, aby dołożyć drugiej stronie, mówiąc: Latasz codziennie do kościoła, a nie można z tobą wytrzymać! To jest gwóźdź do trumny. Wiara staje się orężem w padło w tej rozmowie jedno niezwykle istotne słowo: „miłość”. A przecież zakładamy, że rozmawiamy o ludziach, którzy się kochają. Skoro kogoś kocham, to akceptuję go takiego, jaki jest. Czyli przyjmuję go także z tą niewiarą, z tym jego innym dojrzewaniem religijnym. Na tym polegałaby dojrzała miłość?Bez słowa „miłość” nasza rozmowa nie miałaby sensu. Akceptacja to ważna część miłości. Dojrzała miłość to jednak nie tylko przyjęcie, ale również granice. To jak dwie strony tej samej monety. Miłość potrafi powiedzieć „tak”, ale umie również powiedzieć „nie”. Potrafi zaakceptować, przyjąć, ale ma też odwagę się nie zgodzić i zaprotestować. Sakrament, nawet jeśli przed ołtarzem ślubuje tylko jedna osoba, jest łaską? Tak, jest łaską, ale ta łaska potrzebuje zaangażowania i współpracy. To nie jest magia ani weksel gwarantujący, że wszystko będzie dobrze. Bóg mówi: Będę z tobą w każdej sytuacji, która cię spotka. A w tym przypadku: Będę z wami w każdej sytuacji, która was spotka. TOMASZ GAJ – ur. 1974, dominikanin, absolwent teologii PAT oraz psychologii w SWPS, ukończył podyplomowe studium terapeutyczne w Laboratorium Psychoedukacji, współautor książki Sankofa. Nie zmarnuj życia, pracuje w Dominikańskim Ośrodku Formacji i Rozwoju TABGHA, mieszka w klasztorze na Polach Redakcji portalu artykuł pochodzi z pierwszego numeru miesięcznika "W drodze" w roku portalu dziękuje wydawnictwu "W drodze" za udostępnienie powyższego materiału. Zainteresowanych pozostałymi artykułami odsyłamy do miesięcznika. Odpowiedzi blocked odpowiedział(a) o 22:56 Rzeczą której nie posiadam i bardzo mi czasem z tego powodu smutno , wiesz? Czymś co daje innym oparcie a mnie niszczy jej brak. Czymś co jest nie realne. Czymś co straciłam. Czyms co mnie smuci. To to dzięki czemu ludzie są szczęśliwi. Albo smutni jak ja. To coś co ogłupiając daje durnowatą nadzieję że to wszystko ma jakiś cel. Coś co chcę ale sama to odrzucam bo nie mogę tego mieć. Największy paradoks mojego życia. blocked odpowiedział(a) o 22:49 Buziekk odpowiedział(a) o 22:50 Pewnością tego czego nie widać, głębokim przeświadczeniem, że rzeczy niewidzialne, ale widzialne w umyśle istnieją i zmaterializują się. Nie wierze w nic czego niema, pozdro przekonanie, czucie w kościach, silne zaufanie swoim przeczuciom blocked odpowiedział(a) o 10:20 versum odpowiedział(a) o 11:04 Czymś, co do Kościoła Katolickiego i kultywowałem tradycję. Nie wnikałem, czy jest to wszystko oparte na prawdzie, bo ufałem Kościołowi Katolickiemu, jako pośrednikowi nagle zacząłem prawdziwie wierzyć w Boga i Biblię, to nastąpiło większe moje zainteresowanie religią i drążyłem temat. Chciałem nawet wstąpić w struktury Kościoła, lub w jakikolwiek sposób prowadzić działalność pewnym momencie doszedłem do przekonania, że Kościół nie jest pośrednikiem wszechmocnego, sprawiedliwego i miłosiernego Boga. Porzuciłem więc wiarę w Kościół i Boga. blocked odpowiedział(a) o 22:58 Coś czego nie chcę bo mnie niszczy od środka i mnie wpieniają wymyślone bożki. Czekam na hejty ja się nie obrażam EKSPERTpiotrżar odpowiedział(a) o 12:04 Wiara to pewność istnienia Boga i tego ze spełni On swoje obietnice„Wiara to nacechowane pewnością oczekiwanie rzeczy spodziewanych, oczywisty przejaw rzeczy realnych, choć nie widzianych” (Hebr. 11:1). wiara jest dla mnie dowodem, wyrazem przekonania, że np. jakieś zdarzenie było prawdziwe :( wiara jest bardzo cenną wartością w życiu człowieka, dla mnie np. ważna jest wiara w Boga Uważasz, że znasz lepszą odpowiedź? lub Czym jest dla mnie wiara? Autor Wiadomość Dołączył(a): So lis 29, 2003 12:52Posty: 1364 Cytuj:A czy można być szczęsliwym i jednocześnie być kaleką, cierpiącą nadodatek? Co człowiekowi daje tę moc i siłę dy się uśmiechać przez łzy. Jaka jest ta tajemnica ludzkiego szczęścia? To nie sprawa tego kim jesteśmy czyni nas nieszczęśliwymi, tylko nasza niezdolność do zaakceptowania samych siebie. Nie wiem na ile wiara pozwala tego dokonać, moim zdaniem to raczej ucieczka niż stawienie czoła problemowi. Łatwiej wciskać sobie kit o wielkim planie i niezwykle złożonym sensie, Bogach i demonach, niż po prostu przyjąć do wiadomości naszą naturę i naturę naszej rzeczywistości. Nie trzeba mocy by sie uśmiechać, i nie trzeba czynić tego przez łzy. Trzeba jednak przestać sią ciągle pytać "dlaczego ja?", "jaki to ma sens?" i roztkliwiać się nad sobą. Moim zdaniem samo życie jest sensem samym w sobie. Dążenie do celu (nieważne jakiego), walka z własną słabością, szukanie wiedzy to jest piękno istnienia. Piękno które leży w samej podróży. Jakie znaczenie ma to czy droga gdzieś się kończy, albo co nas czeka u celu? So sty 01, 2005 19:58 wiking Dołączył(a): Pt lis 12, 2004 21:57Posty: 2184 Nie zgadzam sie z Teofilem, wiare w isnienie Boga maja tez zle duchy, najwazniezniejsza jest wiara Bogu, nie w Boga, w Jego istnienie. Np. moga istniec, teorycznie istoty na innych planetach, ale to nie zmienia mojego zycia. Obojetnie czy w nie wierze czy nie. A wiara Bogu ma zasadnicze znaczenie. So sty 01, 2005 20:03 Alus Dołączył(a): Śr cze 02, 2004 17:39Posty: 41854 ..."bo w Nim wszystko, co istnieje ma sens" - to oznacza:wierzę w Boga i wierzę Bogu. So sty 01, 2005 20:34 APOLINARY Dołączył(a): Pn gru 13, 2004 22:04Posty: 5 cierpienie To bóg wie dlaczego moze za grzechy swoich rodziców,tak mówi biblia czary albo inne przeklęte praktyki przekleństwo przechodzi z pokolenia w pokolenie. Kto moze zrozumiec poczynania boga ,my ludzie nawet nie mamy prawa sie nad tym zastanawiać. przeciez nie znasz calej sytuacji wszystkich ludzi co i dlaczego,bóg to wie bo On jest absolutem i wie rzecza jest zaufac ze bóg ma racje i wie lepiej,i to jest wiara i poznac to łatwizna,ale zaufac uwierzyc to cięzka sprawa dla mnie tez ale doskonałośc jest niemozliwa,lecz warto jest dązyc. _________________To co jest naprawde wazne to ,prawda. N sty 02, 2005 23:32 Michał z Warszawy-Ursus Dołączył(a): So paź 02, 2004 9:43Posty: 30 Dla mnie wiara to coś więcej niż np. chodzenie do Kościoła. Według mnie jak ktoś wierzy powinien probować naśladować nauke Jezusa. Najłatiwej sprawdzić wiare w ten sopsób czy dany człowiek nie wstydzi się swojej wiary czy w środowisku kolegów mówi że kocha Kościuł, uwielbia w nim przebywać kocha Boga. Dla wielu ludzi wiara to tylko chodzenie do Kościoła w niedziele. Pozdrawiam, życze zdrowia. _________________,,Żebyśmy byli mniej wrażliwi na dźwięk monety a bardziej na łzy"- O. Piotr Ferdin OSCam. Pn sty 03, 2005 19:31 PugCondoin Dołączył(a): So lis 29, 2003 12:52Posty: 1364 Cytuj:Naszą rzecza jest zaufac ze bóg ma racje i wie lepiej,i to jest wiara i poznac to łatwizna,ale zaufac uwierzyc to cięzka sprawa dla mnie tez ale doskonałośc jest niemozliwa,lecz warto jest dązyc. Zawsze miałem dokładnie odwrotne wrażenie. Łatwo jest wierzyć, łatwo jest uciekać w iluzje, a znaczenie trudniej wiedzieć, rozumieć czy akceptować bo to wymaga pracy i to ciężkiej. Dlaczego łatwowierność ma być cnotą? Dlaczego ślepe zaufanie jednej czy drugiej instytucji która składa się wyłącznie ze zwykłych ludzi targanych tą samą naturą co wszyscy inni ma być widziane jako pozytywne? Dlaczego dziecięce postrzeganmie rzeczywistości u dorosłych ludzi wydaje się wam piękne? Przecież to żałosne. Pn sty 03, 2005 22:20 APOLINARY Dołączył(a): Pn gru 13, 2004 22:04Posty: 5 re Poznaj definicje wiary a nie wyda ci sie to zalosne. Albo wierzysz albo nie. Nie kombinuj. _________________To co jest naprawde wazne to ,prawda. Pn sty 03, 2005 23:17 Anonim (konto usunięte) Mnie się dziś wydaje, że nie można traktować wiary tak jak np. hipotez naukowych. Tu chodzi o to, że przez wiarę staramy się sięgnąć czegoś zupełnie ulotnego i wręcz nieuchwytnego dla czystej analizy. Wciąż sądzę, że do transcendencji nie doczłapalibyśmy się nigdy, bo niby jak? Przez Boga ogólnie rozumiemy Kogoś kto stworzył wszystko co badamy. Więc nie dojdziemy do Niego samego. Nie wydaje mi się, żeby to chodziło o to, że wiara leży tu w opozycji do 'wiedzenia, rozumienia, co ma wymagać ciężkiej pracy'. Przecież jeśli tylko ktoś jest w stanie unieść intelektualny wysiłek prowadzenia badań naukowych, to czyni to. Wiara nie ogranicza go w niczym. Zobacz Pug (nawiasem trochę Cię nie było, więc witaj ponownie ), że jeśli faktycznie jest coś po życiu, to dobrze, że ludzie wierzą. Dzięki temu wiedzą, że jest po co żyć, że to wszystko ma jakiś sens. A jeśli jest coś po tym naszym ziemskim życiu, a my odrzucimy jakąkolwiek nadzieję, to praktycznie będziemy marnować czas nam dany na rozpaczanie. Rozpaczanie... rozpaczanie trochę w cudzysłowie, bo nikt nie mówi o jakiejś zapaści psychicznej, ale życie jest wtedy inne. Czytałem teraz wykłady o Wittgensteinie. W sumie ateista, więc trochę po linii Twego światopoglądu, a stwierdza, że według niego wiara nie tyle jest bezrozumna, co raczej rozumna nie jest W tym wykładzie jest takie zdanie: "Każdy, kto czyta Listy Apostolskie, znajdzie stwierdzenie: to nie tylko nie jest rozumne, to jest szaleństwo. To nie tylko nie jest rozumne, ale i nie udaje, że jest". Stąd też w sumie przyznać się muszę do niejednego błędu, bo chyba zupełnie racjonalizowanie wiary jest dla niej też jakąś ujmą i jej coś odbiera. My byśmy chcieli tak wszystko sprowadzić do tego co dziś już wiemy dokładnie o świecie. A ludzka świadomość? Wciąż zupełnie nieodgadnionia i możliwe, że zupełnie innego rodzaju zbiór praw fizycznych niż ten który znamy jest potrzebny do jej opisania. Jednak niektórzy chcą uznać, że jest jasne, że po śmierci nic nie ma, a nie znają działania konstruktu zwanego Pug zarzuciłbyś, że jestem wrzucony w czas i miejsce i dlatego widzę świat jak widzę. Tyle, że ja nie widzę powodu, żeby zmienić ten światopogląd na inny. On ma pewien sens. Ma ręce i nogi, no i dlaczego przechodzić z wiary w Boga, który jest miłością do np. Boga islamu? A czemu zostać zupełnym sceptykiem? Tzn. ja nawet wiem jak to jest, bo ja wcale nie tak spokojnie pozostaję przy wierze, więc mi nie zarzucaj też aż takiego wygodnictwa. W wieku 17 lat przez ponad rok nie chodziłem na Msze, a potem dopiero zacząłem rzeczywiście wierzyć. Potem znowu, jeszcze na początku rozmów na uderzyłem w ateizm. To zupełnie w sumie nieważne i nikogo to nie interesuje w co i kiedy ja tam wierzyłem, ale pokazuję Ci, że wiem dosyć o tym co nie wyjaśnia sensu życia człowieka. Nie może dociec do tak odległej sprawy. To wymaga prawie dokładnej wiedzy o świecie, a tej oczywiście nie mamy. Tu może przyjść z pomocą właśnie religia. Myślę, że oczekiwanie od zwykłego, analitycznego rozumu by odkrył sens życia i czekanie na ten wyrok nie jest to co piszę wydaje Ci się dziecięce? A co jest dorosłe wtedy? Czy odrzucenie wiary, bo to wiara i oczekiwanie, że nauka odpowie na pytanie o sens życia człowieka jest dorosłe?btw: Rozpisałem się. Pn sty 03, 2005 23:34 Irbisol Dołączył(a): Cz gru 02, 2004 19:24Posty: 858 PTRqwerty napisał(a):Nauka nie wyjaśnia sensu życia człowieka. Nie może dociec do tak odległej sprawy. To wymaga prawie dokładnej wiedzy o świecie, a tej oczywiście nie mamy. Tu może przyjść z pomocą właśnie religia. Religia również NICZEGO NIE WYJAŚNIA. Stwierdzenie że jest tak i już a nie inaczej nie jest żadnym wyjaśnieniem. Nauka z kolei nie udaje, że wie wszystko. Ale przynajmniej na nauce można cokolwiek rzeczywiście oprzeć. Wolę kogoś kto mniej obiecuje, ale wszystko realizuje, niż kogoś, kto rzuca frazesami na prawo i lewo bez pokrycia. Kojarzy mi się taki zwrot "kiełbasa wyborcza". Wt sty 04, 2005 20:19 PugCondoin Dołączył(a): So lis 29, 2003 12:52Posty: 1364 Hmm, Cytuj:jeśli faktycznie jest coś po życiu, to dobrze, że ludzie wierzą. Dzięki temu wiedzą, że jest po co żyć, że to wszystko ma jakiś sens. A jeśli jest coś po tym naszym ziemskim życiu, a my odrzucimy jakąkolwiek nadzieję, to praktycznie będziemy marnować czas nam dany na rozpaczanie. Rozpaczanie... rozpaczanie trochę w cudzysłowie, bo nikt nie mówi o jakiejś zapaści psychicznej, ale życie jest wtedy rozpaczanie? Nadzieję na co? Na wieczną egzystencję w tej samej formie? Nic nie jest wieczne, wszystko musi się kiedyś skończyć. Pytanie czy potrafimy cieszyć się z tego co mamy gdy to jeszcze mamy. Po co Ci coś na wieczność skoro nie nie potrafisz tego wykorzystać w czasie który posiadasz ? Zwykły instynkt przetrwania? Paniczny strach przed śmiercią? Wiem, że wiara jest na to środkiem przeciwbólowym, zawsze tak pisałem. Ale to nie leczy przyczyny, tylko uśmierza ból. A moim zdaniem ten ból jest zupełnie bezsensowny a Ci którzy się w nim zwijają czynią to jedynie na własne życzenie. Cytuj:Stąd też w sumie przyznać się muszę do niejednego błędu, bo chyba zupełnie racjonalizowanie wiary jest dla niej też jakąś ujmą i jej coś odbiera. My byśmy chcieli tak wszystko sprowadzić do tego co dziś już wiemy dokładnie o świecie. A ludzka świadomość? Wciąż zupełnie nieodgadnionia i możliwe, że zupełnie innego rodzaju zbiór praw fizycznych niż ten który znamy jest potrzebny do jej opisania. Jednak niektórzy chcą uznać, że jest jasne, że po śmierci nic nie ma, a nie znają działania konstruktu zwanego to przyjęcie zwykle niezbyt dobrze uzasadnionego racjonalnie założenia opierając się głównie na własnych pragnieniach. To wszystko. Nie twierdzę iż wiara jest głupia bezsensowna i bezwartościowa. Jednak uważam ją za ludzka słabość którą można wykorzystać, i mam bardzo niepozytywną opinię o tych którzy moim zdaniem to Tyle, że ja nie widzę powodu, żeby zmienić ten światopogląd na inny. On ma pewien sens. Ma ręce i nogi, no i dlaczego przechodzić z wiary w Boga, który jest miłością do np. Boga islamu? A czemu zostać zupełnym sceptykiem? Tzn. ja nawet wiem jak to jest, bo ja wcale nie tak spokojnie pozostaję przy wierze, więc mi nie zarzucaj też aż takiego niczego Ci nie zarzucam PTR, rolą światopoglądu jest to by ułatwiał a nie utrudniał życie. Byśmy podejmowali prawidłowe decyzje. Może dlatego dopiero perspektywa czasu umożliwia nam stosunkowo obiektywną ocenę i to też pod warunkiem, że nie nauczyliśmy się bardzo sprawnie samych siebie okłamywać ... Nie mam jeszcze dostatecznie dużej perspektywy by być pewnym mojej drogi i Ty podobnie. Zresztą każdy jest inny i każdemu inna droga może wydawać się pociągająca. Cytuj: Myślę, że oczekiwanie od zwykłego, analitycznego rozumu by odkrył sens życia i czekanie na ten wyrok nie jest rozumne. Czy to co piszę wydaje Ci się dziecięce? A co jest dorosłe wtedy? Czy odrzucenie wiary, bo to wiara i oczekiwanie, że nauka odpowie na pytanie o sens życia człowieka jest dorosłe? Czym dorośli różnią się od dzieci? Świat dzieci jest prosty, świat dorosłych skomplikowany. Ta komplikacja jest spowodowana zdolnością do przewidywania następstw naszych czynów i idącej za tym odpowiedzialności, posiadanej wiedzy oraz znajomości własnych ograniczeń i słabości. Dorosłość to przede wszystkim zdolność do akceptacji rzeczywistości tak z jej pięknem jak i brudem. Człowiek w pełni "dorosły"jest gotów wziąść na siebie odpowiedzialność za innych, gdy czyni to osoba niedojrzała, uciekająca przed światem, rezultat może być tylko katastrofą. Wt sty 04, 2005 21:23 Anonim (konto usunięte) Cytuj:... Jakie znaczenie ma to czy droga gdzieś się kończy, albo co nas czeka u celu? ... a dla mnie kres mej drogi ma _podstawowe_ znaczenie i chyba dla tego tak trudno nam się porozumieć w kwestii wiary. Śr sty 12, 2005 17:43 Irbisol Dołączył(a): Cz gru 02, 2004 19:24Posty: 858 Arek napisał(a):Cytuj:... Jakie znaczenie ma to czy droga gdzieś się kończy, albo co nas czeka u celu?... a dla mnie kres mej drogi ma _podstawowe_ znaczenie i chyba dla tego tak trudno nam się porozumieć w kwestii wiary. Nie wiadomo jaki jest cel drogi. Nie wiadomo ten cel czy istnieje. Mimo to zakładasz, że istnieje i że jest ściśle określony - na jakiej podstawie? Śr sty 12, 2005 21:50 Anonim (konto usunięte) Moim zdaniem każdy człowiek nieważne czy wierzy w Boga czy nie, powinien mieć jakiś cel w swym życiu. Do czegoś dążyć. Ktoś tam kiedyś powiedział że : 'Życie bez celu jest jak statek bez sternika' Dla mnie sens życiu nadaje wiara w Boga, wierność nauce Jezusa Chrystusa, wiara w objawienia Maryjne itd. Oczywiście że ateista ma inne cele w swym życiu, ale cele takie to życie ułatwiają. Takie jest moje zdanie. Cz sty 13, 2005 10:55 Irbisol Dołączył(a): Cz gru 02, 2004 19:24Posty: 858 Arek napisał(a):Moim zdaniem każdy człowiek nieważne czy wierzy w Boga czy nie, powinien mieć jakiś cel w swym życiu. Do czegoś dążyć. Ktoś tam kiedyś powiedział że :'Życie bez celu jest jak statek bez sternika' Dla mnie sens życiu nadaje wiara w Boga, wierność nauce Jezusa Chrystusa, wiara w objawienia Maryjne że ateista ma inne cele w swym życiu, ale cele takie to życie ułatwiają. Takie jest moje zdanie. Z tym się zgadzam. Nie świadczy to jednak, że samo zjawisko życia ma jakiś cel. Cz sty 13, 2005 15:07 Anonim (konto usunięte) Ja uważam, że to życie bez jego kontynuacji po śmierci NIE ma sensu. Po cóż by były np. bieda, kłopoty, ucisk - gdzież sprawiedliwość Przecież - gdyby Boga nie było i dusza ludzka nie byłaby nieśmiertelna, nie byłoby sprawiedliwości na świecie zaś życie ograniczałoby się jedynie do zaspokjania własnych potzeb fizjologicznych - najeść się, wyspać się, prokreacja - no moze troszkę kultry dla "szpanu" - i co dalej N sty 16, 2005 2:45 Wyświetl posty nie starsze niż: Sortuj wg Nie możesz rozpoczynać nowych wątkówNie możesz odpowiadać w wątkachNie możesz edytować swoich postówNie możesz usuwać swoich postówNie możesz dodawać załączników Co moje, jest moje. I nie zmienia tego oferta podyskutowania na ten temat. Stolica Apostolska wydała deklarację, w której przypomina Kościołowi w Niemczech, że trwająca w tej wspólnocie „Droga Synodalna” „nie ma mocy zobowiązującej biskupów i wiernych do przyjęcia nowych sposobów rządzenia oraz nowych podejść do doktryny i moralności”. Podkreślmy, żeby jasno wybrzmiało: nie ma prawa wprowadzać zmian w zakresie sposobu sprawowania władzy, zmieniania prawd wiary oraz wprowadzania zmian w zakresie tego, co nazywamy chrześcijańską moralnością. Oczywistym jest dlaczego. Bo prawdy wiary wypływają z objawienia. I jeśli jest się chrześcijaninem - uczniem, nie można poprawiać Chrystusa. I Ducha Świętego, który nie tylko działa dziś, ale i działał od wieków w Kościele. Podobnie jest w ogromnej mierze także z zasadami moralnymi. W ogromnej mierze, bo w objawieniu mamy tylko pewne zasady ogólne, bez wchodzenia w szczegóły. Tyle że akurat najmocniej chyba kontestowana przez „Drogę Synodalną” (i nie tylko) kwestia nierozerwalności małżeństwa została przez Jezusa bardzo dokładnie wyjaśniona (np. Mk 10). Podobnie zresztą jak u Pawła kwestia praktyk homoseksualnych. A kwestia sprawowania władzy Kościele... Cóż, ta w dużej mierze też wynika z tego, co przekazał Jezus i jak zdecydowali o tym, z asystencją Ducha Świętego, pierwsi chrześcijanie. I komu jak komu, ale ludziom z wykształceniem teologicznym nie trzeba tego przypominać. Dlatego mocno mnie dziwi oburzenie kierownictwa „Drogi Synodalnej” na ten watykański dokument. Gdyby jej członkowie kierowali się tymi zasadami - przypomnianymi im zresztą przez Papieża ze dwa lata temu - nie byłoby potrzeby powstania tego dokumentu. Kierownictwo „Drogi Synodalnej” zapewniając, że niczego nie chce Kościołowi Powszechnemu narzucać, ale ma obowiązek wskazać, co zdaniem członków tego ciała powinno w Kościele ulec zmianie, wyraża gotowość do rozmów z Watykanem. I oburza się, że dotąd Stolica Apostolska takimi rozmowami nie była zainteresowana. Sęk w tym, że... jak to grzecznie i bez rozwlekania tematu ująć... do tej pory Droga Synodalna w ogóle się głosami z Watykanu i innych Kościołów nie przejmowała. Świadczą o tym kolejne przyjmowane przez to gremium dokumenty. Dlatego, przyznaję, dzisiejsza odpowiedź kierownictwa „Drogi Synodanej” budzi we mnie śmiech. Trochę przypomina mi to taktykę Rosji wobec Ukrainy: co moje to moje, a o twoim możemy podyskutować. (Czyli że nie ma mowy o powrocie do granic sprzed 2014 roku, nawet z początku 2021, ale przecież chcemy kompromisu). Czy przedstawiciele Drogi Synodalnej w ogóle zakładają, że mogliby się wycofać z wszystkich niezgodnych z nauczaniem Kościoła pomysłów? Bo mocno mi się wydaje, że liczą na to, że cześć z nich jednak przejdzie. I przejdą do historii jako ci światli luminarze, którzy wydobyli Kościół z epoki potrydenckiej a pchnęli go na tory nowoczesności. Tyle że po co Kościół, który zmieniałby nauczanie swojego Mistrza? Jak mówić o wierności Jego słowom, skoro można je interpretować tak, że przestają znaczyć co znaczyły zarówno w Jego czasach jak i przez dwa tysiące lat trwania chrześcijaństwa? Zarozumiale zabrzmi co napiszę, ale, co mi tam, wiem skąd się taka postawa bierze. Z zapominania, że nie jest się właścicielem, a sługą.... Obrazek będący unaocznieniem tego problemu widziałem z dekadę temu na jednym z Katkolikentagów: podczas Mszy – prawda że plenerowej, ale było sucho – nikt nie klękał na przeistoczenie. Tak, Kościół w Niemczech musi się nauczyć zginać przed Panem kolana. Bez tego... Wyznanie studenta z Zairu W mojej wiosce, zagubionej w głębi lasu, gdzie kapłan rzadko się zjawia, chrześcijanie organizują się pod kierunkiem katechisty. Modlą się razem i pilnują chrześcijańskiego wychowania dzieci i młodzieży... Otrzymałem wychowanie chrześcijańskie w rodzinie i w szkole. Jakie to szczęście, gdy się ma dobre środowisko... Dla mnie żyć wiarą to wypełniać obowiązki chrześcijańskie i tak zdążać do Boga, naszego celu. Dla mnie żyć wiarą to troszczyć się o bliźnich niosąc im pomoc moralną i materialną. Dla mnie żyć wiarą to być dumnym z tego, że się jest chrześcijaninem. Dla mnie żyć wiarą to głosić innym dobrą nowinę. Dla mnie żyć wiarą to uważać, by ludzie patrząc na mnie mogli sobie wyrobić pojęcie o tym, co to znaczy być chrześcijaninem. Dla mnie żyć wiarą to nade wszystko zapominać o sobie, to znaczy kochać. Dla mnie żyć wiarą to włączyć się w każde środowisko i przystosować się do niego. Żyję swą wiarą według modlitwy OJCZE NASZ, która wymaga miłości Boga i bliźniego. Gilbert Pululu (tłum. z "Journal de la Grotte Lourdes

czym jest dla mnie wiara